czwartek, 10 czerwca 2010

Pierwszy Dzień

Dziś pierwszy dzień Nowego Życia.
Postanowiłam, że wczorajszy będzie nie końcem, a Początkiem.
Tak brzmi lepiej i tak się lepiej czuję.

Dziękuję i Wam za wirtualne wsparcie :)
Przy okazji - fiolet może 'najulubieńszym' kolorem nie jest. Ale jeśli dobrze rysuje i jest wystarczająco gruby - biorę!

Nie wiem czy ja jeszcze jestem w szoku, czy trzyma mnie adrenalina. A może to mechanizm obronny organizmu? A może po raz kolejny odetchnęłam "już po wszystkim" i odpuściło. Bo nie mam się najgorzej na świecie. Do wczoraj umierałam przez ostatnie dni. A po rozprawie płakałam, ale tylko trochę.
Dziś wstałam, czuję się dziwnie. Nie potrafię zidentyfikować dlaczego.
Jego już nie ma. Ale nie było go już od miesięcy. Może dotarło do mnie, że teraz naprawdę go nie ma. I już nie będzie...
... do niedawna miałam poukładane wszystko "już na całe życie". A tu nie. okazuje się, że nie mamy nikogo na własność i tej gwarancji nie dostajemy. Nigdy. Trochę mi smutno. Ale każdą myśl wspominającą ucinam. Ucinam i wmawiam sobie "teraz wszystko przede mną". Na nowo. Na nowo, lepiej, tylko lepiej.

Czas na reset.

sobota, 5 czerwca 2010

Rozsypana

A jednak potrzebuę upuścić trochę emocji.
Mam się fatalnie. Tak źle nie miałam się od dawna.
Z godziny na godzinę jest gorzej. Nie cieszy mnie nic.
Nic nie pomaga. Ani słońce, ani czekolada, ani truskawki, ani dobre słowo.
Wylewam hektolitry łez, oczy zapuchnięte, serce obolałe. Wszystko ożywa, cały koszmar sprzed
miesięcy powrócił. Fakt, ten koszmar ma już inny wymiar, to już "obrobione" emocje, ale jednak.
To ból na który nie ma środków przeciwbólowych.
Znów nie jem. Wmuszam w siebie drugą dziś porcję musli z jogurtem i wszystko mi w gardle staje.
I jak nigdy nie mogę spać.
Łykam kolejną tabletkę na uspokojenie. Otumaniam się na najbliższe kilka godzin.

Moi najbliżsi się zaktywowali. A mnie to męczy coraz bardziej.
Zachowuję się jak furiatka, nie panuję nad emocjami, krzyczę jak chcą być blisko
i jak chcą  o tym rozmawiać w nieodpowiednim momencie. Jak dają dobre rady, które
nie zawsze są jednak dobre. Bo jak się tego samemu nie przeżyje, to trudno pewne rzeczy zrozumieć.
Ale lepiej niech nie rozumieją, nie życzę takiego przeżycia nikomu.
A ja potrzebuję jeszcze kilka chwil. Kilka chwil decydowania kiedy i co chcę.
Później się wyrównam i stonuję. Obiecuję. Postaram się.

Jak dobrze, że zadecydowałam ukrywać "godzinę zero", już sobie wyobrażam co by się
działo w tym dniu i chwilę przed. Nie wytrzymałabym roztrząsania tematu. Nawet z troski.

I to tyle. Powinnam opracować jakąś strategię na najbliższy czas,
żeby przetrwać, bo wiem, że będzie gorzej.

A tymczasem... niech mi ktoś poda tlen i zdejmie ten stutonowy ciężar z klatki piersiowej.