sobota, 27 lutego 2010

Dynamit

W tym całym bałaganie w jakim się znaleźliśmy, m. na sam koniec zachował się dość elegancko i nawet jak dżentelmen, choć to na brzmi raczej zabawnie na tle całokształtu. Spokojnie ustaliliśmy szczegóły i podział "dobytku" (...i kredytku aż by się chciało dodać). Mi kapały łzy, jemu drżały ręce.
Ustaliliśmy i pojechał...

Otrząsnęłam się po spotkaniu na drugi dzień.
Postanowiłam, że postaram się jak najmniej energii pożytkować na dalsze analizy sytuacji. Ostatnie 6 miesięcy myślenia to juz wystarczająco dużo. To i tak już niczego nie zmieni, ja i tak nie zrozumiem pewnych rzeczy i nie znajdę odpowiedzi na pytanie "dlaczego..?" Odpowiadam  więc sobie "dlatego" i zmieniam myśli. A w międzyczasie poszukuję w głowie guzika "off" dla tego rozdziału.

Nadal trzymam się postanowienia - ja w centrum mojej uwagi i tylko miłe rzeczy! Więc w środę po pracy popędziłam do sklepu i kupiłam niezliczone ilości kwiatów. W sumie 12 doniczek: żonkili i hiacyntów, rozstawiłam je po całym mieszkaniu. Są cudowne. Po drodze wpadły mi w ręce przecenione zasłony. No idealne do salonu, kupiłam. Później pobiegłam na masaż, co by pogonić zbierające się na plecach stresowe toksyny. Doskonały pomysł. Potem 5 minut solarium na złapanie kolorytu i celem się podgrzania ;) nie pamiętam kiedy ostatnio kupowałam "słońce", ale dobrze mi to zrobiło. A później fitness - moje ulubione zajęcia z tańca. Wróciłam do domu padnięta, ale zadowolona.
W czwartek nawał pracy nie pozwalał mi na zorganizowanie większych przyjemności, więc.. nabyłam książkę przez internet. Pilch, "spis cudzołożnic". I którą do dziś cieszę się wirtualnie, bo jeszcze nie dotarła.
A dziś.... na koniec tygodnia ... zafundowałam sobie awans w pracy!:) Choć nie wiem czy z tym ostatnim trochę nie zaszalałam... czy to aby dobry moment na okres próbny? Mam nadzieję, że nie zrobiłam sobie tym strzała w kolano. Czas pokaże.

A w weekend mam zlot czarownic. Przyjeżdżają moje babki i zamierzam mieć tylko dobry czas.
Wróciłam padnięta z pracy o 18.30, zakupy, skróciłam ostatnio zakupione zasłony i wpadłam w wir szykowania małego co nieco na weekend. Sałatki, mięcho, ciasto, naleśniki,  barszcz.... Piekielnie ostry barszcz. To na niedzielnego kaca po jutrzejszej nasiadówce:)

Na najbliższy czas zaplanowałam, ze przysiedzę nad książkami i podejdę w końcu do egzaminu na przysięgłego, kupię rower, zapiszę się na kurs foto - niech ostatni prezent od m. będzie właściwie wykorzystywany, no i podyplomówka. To w związku z awansem, konieczne.

Czuję się jakbym się dynamitu najadła. Nie mam pojęcia skąd ja tę energię biorę. I to w takich ilościach.
I tak ogólnie postawą chyba zaskakuję wszystkich, z samą sobą włącznie. Mam swoje zjazdy, ryknę sobie czasem i posmucę się też. Ale potrafię już funkcjonować tak, że jak ktoś nie wie co się dzieje, to nic nie podejrzewa. "i co, siedzisz w domu, nie chodzisz do pracy?" - w ostatnim czasie chyba z 5 razy to usłyszałam. A ja wręcz przeciwnie. Ludzie dzwonią przerażeni co usłyszą, piszą smsy "tylko nie zrób sobie krzywdy", a mi ani przez sekundę to przez myśl nie przeszło.

Coś mi się stało. Jeszcze niedawno potrafiłam zemdleć w stresie, a teraz jak burza idę do przodu.
Co mnie nie zabije to mnie wzmocni? tak to działa? Może.
Ale ja po prostu chcę czuć się lepiej.

wtorek, 23 lutego 2010

I get high with a little help from my friends

Dziś tylko TAK
To był (jest) ciężki dzień.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Jutro

... Jeszcze niedawno siedząc na tarasie domu, który mieliśmy kupić ustalaliśmy gdzie będzie stał stół w salonie, że będę miała swoją pracownię, że łazienka będzie szaro-żółta, a piaskownica i huśtawki dla dzieciaków będą stały po prawej stronie ogrodu. Po lewej jabłonka i mnóstwo słoneczników. Ogród od południowo-zachodniej strony. Tak najlepiej, bo oboje lubimy słońce. I hamak. Koniecznie hamak.

Jutro ustalamy szczegóły rozwodu. Nie ma żadnej części ciała, która by mnie teraz nie bolała.
Kręci mi się w głowie, jest mi słabo. Nie mogę oddychać. Ostatnie dni jakoś się trzymałam.
Dziś nie. Żygam i mam temperaturę. Szumi mi w uszach. Tętni w głowie. Mam dreszcze.

Chciałabym, żeby już było po wszystkim... a to dopiero półmetek.

niedziela, 21 lutego 2010

Mój jeszcze-na-papierze-mąż

Mniej więcej rok temu powstał mój pierwszy BLOG
Kiedyś tam wrócę...

Ale teraz jestem tu, bo mój świat wywrócił się do góry nogami.
(...)
Nie spodziewałam się rozwodu. Nie spodziewałam się, że mój najkochańszy na swiecie, jeszcze-na-papierze-mąż, zrobi coś, czego nie potrafię pojąć.

Kobieta pojawiła się po drugiej inseminacji. Tydzień po. I tak zostało do dziś.
Wszystko owiane kłamstwem, obłudą, przepełnione niezrozumieniem.
Milion pytań, które zadałam i na które nie dostałam odpowiedzi. Na wiele sama ją znalazłam.
Reszta już powinna być mi obojętna. Powinna. Nie jest.
Zwłaszcza jedno: DLACZEGO?
Mój jeszcze-na-papierze-mąż twierdzi, że to wszystko jego wina, całą odpowiedzialność bierze na siebie. Że ja jestem super babką, że te 10 lat miały dla niego znaczenie.
Tak, tak "wielkie", że jak poczuł słabość, to poddał się z dnia na dzień, bez walki.
Tchórz.
Tchórz, którego ciągle jeszcze kocham, mimo, że rozerwał moje serce na kawałki.

Wyprowadził się po raz drugi 3 tygodnie temu. Mimo, że wiedziałam, że tym razem już na zawsze, to bolało mniej niż 5 miesięcy temu. Przeczuwałam to. A te 3 miesiące po jego ostatnim powrocie były koszmarem.
Tydzień temu zapadł definitywny koniec. Płakałam bez przerwy, wpadałam w szał, płakałam, rzucałam obrączką o ścianę, płakałam, płakałam, płakałam.
Dałam znać naszym najbliższym znajomym i rodzinie. Całą noc dzwonił telefon i przychodziły smsy. Niektórzy wsiedli w samochód i przejechali setki kilometrów, żeby mnie przytulić.

Ostatnie miesiące zmieniły mnie nie do poznania. Sama siebie zaskakuję. Jestem okropnie silna.
Przetrwam to.
Przetrwam, bo chcę, przetrwam, bo w tym całym nieszczęściu jestem niesamowitą szczęściarą-mam wzruszająco wspaniałych ludzi dookoła. To Przyjaciele, jakich mało na świecie. Moi.

Na razie się jeszcze zbieram. Trudno wbijać sobie do głowy złote myśli, zwłaszcza teraz, jak wszystko jest takie świeże. Ale mimo wszystko próbuję, tak jest łatwiej.
Postanowiłam więc, że życie zaczyna się po trzydziestce. Że to czas zmian. Zmian w życiu, wyglądzie, stylu bycia. Mała eM - update 1.1 ;) Teraz ja jestem najważniejsza, będę robiła wszystko, co sprawia mi radość i przyjemność, będę dbać o siebie bardziej niż kiedykolwiek i będę się nad sobą rozczulać jeśli będę mieć na to ochotę. Jestem silna, ale jak Przyjaciele chcą pomóc, to na to pozwalam. Chcą zorganizować czas, niech organizują. Chcą ugotować obiad, zaprosić na kolację - proszę bardzo. Ostatnie 5 miesięcy uskuteczniałam w domu uczuciowy wolontariat. Dawałam z siebie wszystko, nie otrzymując nic w zamian. Więc jeśli mogę się poczuć potrzebna i kochana, zwłaszcza przez Takich Ludzi, to tak ma być. I to mnie trzyma przy życiu.
Mam nadzieję, że kiedyś będę w stanie poukładać się na nowo. Że zaufam, że ktoś mnie mocno pokocha... Nie potrafię być sama. I nie chcę. Tylko jeszcze nie teraz.

W najbliższych dniach mam spotkanie z moim jeszcze-na-papierze-mężem. Będziemy uzgadniać szczegóły rozwodu. Chciałabym zasnąć i obudzić się już po wszystkim.

Na dziś to tyle. Się ale rozpisałam...

Ach, jeszcze coś! Nazwa bloga jest zasługą J.
Nazwała mnie tak tydzień temu w poście na swoim blogu.
Ujęło mnie to nieziemsko, zwłaszcza, że ... jestem od Niej... ze trzy głowy wyższa;)
a tak poważnie, to ujęło mnie to dlatego, że ja teraz potrzebuję swojego rodzaju opieki. Nie wypada, żeby duża eM. się nad sobą rozczulała, więc mała eM. pasuje jak ulał.