niedziela, 30 maja 2010

zaczęło się...

Dopadło mnie szybciej niż myślałam.
Dawałam sobie jeszcze kilka dni do kumulacji.
Ale nie.
To już dziś.
Obudził mnie mój własny płacz. Wychodziłam we śnie z sali rozpraw.

Wstałam. Popłakałam znów.
Znów nie mam apetytu. Myśli mnie paraliżują. Nie cieszy mnie nic.
Mam ochotę się zaszyć w moich czterech ścianach i do nikogo się nie odzywać.
Wyłączyć telefon. Ogłośić: błagam, nie pytajcie jak się mam, jak się czuję i czego potrzebuję.
Bądźcie, ale dajcie mi spokój. Pozwólcie mi jeszcze ostatnie dni pokaprysić i decydować kiedy chcę kontatu kiedy nie. Kiedy chcę mówić, a kiedy nie.
Przyjaciele to największy skarb na świecie, bo to jedyni, którzy są w stanie takie zachowanie znieść, (krótkoterminowo) zaakceptować, i być nie będąc jednocześnie. A przede wszystkim zrozumieć.
Celowo nie mówiłam nikomu o dokładnej dacie rozwodu, żeby uniknąć miliona pytań i telefonów przed.
Ci co powinni wiedzą mniej więcej kiedy. A dokładnie dowiedzą się po. Ci co nie powinni chyba nawet nie wiedzą, że się rozwodzę.

Trzymajcie za mnie kciuki. Odezwę się po.
Nie będę pisać, bo byłoby to pewnie powielaniem tego co powyżej.

Jest mi źle.

sobota, 29 maja 2010

dzień tylko dla mnie / eureka!

Dziś dzień tylko dla mnie. Zabrzmiało tak, jakbym ostatnie z kimś dzieliła ... ale ...
Mam dość pędu i stresu.
Wróciłam wczoraj późno z delegacji, walizka jeszcze stoi nierozpakowana i nie tknę jej do wieczora. (poza tym, jutro muszę ją spakować na nowo...). Mimo ogólnego porządku w domu kurz zalega na meblach. Niech tak zostanie jeszcze kilka chwil. Powinnam umyć okna. Mam to dziś w nosie. Wyspałam się 15 godzin, właśnie zjadłam balkonowe śniadanie, piję kawę, nadrabiam książkowe zaległości i łapię kolor:)
I dopóki po mojej stronie będzie słońce nie zamierzam się stąd ruszyć.
Dziś ma mi być tylko dobrze i bezstresowo.
Nawet jeśli jakoś samotnie. Tęsknię. I sama nie wiem za kim. Za mężem, który wbił mi nóż w serce i mówi, że mu przykro? Za "kolegą", który daje mi odrobinę ciepła raz na jakis czas i mówi, że jest cierpliwy? A może za kimś, kogo jeszcze nie znam? A może mam po prostu dołek hormonalny i sama nie wiem czego chcę, czy tęsknię i jeśli tak to za kim, za czym, z kim i po co:)
Czas wracać na słońce, bo zaczynam za dużo myśleć. A później fitness i inne, tylko miłe (mam nadzieję) rzeczy.
Miłego dnia dla moich "Podczytywaczy" :)

ps.Felusia, Ty już jesteś "po", prawda? mam nadzieję, że się trzymasz dzielnie i że możesz już zamknąć ten rozdział. Trzymam kciuki za nowy. Uściski!

Popołudniowo raz jeszcze... - powinnam nazwać ten pod-post "eureka!" ;)

właśnie odkryłam, że za każdym razem jak mówię/piszę, że dzień ma być dobry, to on nie jest.
No jest to logiczne, przecież nie budzimy się rano z myślą "niech dziś będzie zły dzień", zawsze mamy nadzieję, że będzie dobry. Więc jak zaczynam sobie wmawiać, że dziś tylko miłe rzeczy, a dzień będzie dobry, mimo, że nic nie wskazuje na to, że będzie zły, to znak, że coś jest nie tak. I tak jest dziś.
Coś mi jest i sama nie wiem co. Słońce.. no nie za bardzo podziałało. Zaczęłam się wkurzać, że nie mogę pójść na spacer, bo nie za bardzo mam z kim. Poszłam na fitnes - zajęcia odwołane. Wróciłam do domu i się snuję bez celu. Kupiłam truskawki - niezbyt truskawkowe jeszcze. Książki mi się nie chce czytać - nie mogę się skoncentrować. Chciałabym gdzieś wyjść, ale jednak nie wiem czy mi się chce. Jak zalegnę w domu, to mam szansę zakończyć dzień dołkiem. Oj maruda.. Jest taki wiersz Danuty Wawiło z książki dla dzieci, dziś pasuje jak ulał do mnie:

"Od samego dzisiaj rana
czegoś mi się chce...
Nie cukierka, nie banana -
może piasku, może siana
albo nawet - nie wiem sama -
muchy tse-tse?
(...)
Co w kłopocie mi pomoże?
Jeśli ktoś z was wie,
niech mi zaraz liścik kropnie -
bo nie mogę, tak okropnie,
tak okropnie, tak okropnie
czegoś mi się chce..."

Ale ... Choćbym miała wykorzystać wszystkie sposoby na siebie, to zrobię to i się nie dam. A przynajmniej się postaram. Postaram się odwlec łzy jak najdłużej, bo wilgoć już czuję pod powieką.

czwartek, 20 maja 2010

Kosmos

Zawisłam w jakimś kosmosie ostatnio. Nie jest mi źle. Ale super dobrze też nie.
Tyle się dzieje, że nie ogarniam czasem tego wszystkiego.

 W pracy nieustanne rozmaitości, przeklada się to trochę na prywatność i to mnie ratuje. Dużo się dzieje. Poznaję nowych ludzi. Przytrafiła mi się nawet mała fascynacja. Sama jestem zaskoczona, bo o m. ciągle jeszcze nie zapomniałam, bo rozdział nie zamknięty i nie oczyściłam się z małżeńskich emocji.
Nie mniej jednak... wzbudzić czyjeś zainteresowanie, zachwyt, chęć kontaktu - niesamowite. Czyjaś uwaga po tylu miesiącach nieuwagi. Przyjemne. Odrobina troski. Potrzebne. Przytulenie. Niezbędne. Tak, dałam się przytulić. I poczułam się, jakby mi ktoś maskę tlenową założył.
A po 9 miesiącach bycia niepotrzebnym nawet uważne męskie spojrzenie jest ekscytujące.
To tyle i aż tyle. I na razie wystarczy. Na nic więcej mnie "nie stać" ,  i to już jest dla mnie szaleństwem.
Odżyłam trochę. Mam tylko nadzieję, że nikogo nie skrzywdzę swoją niegotowością emocjonalną i zachłannością bliskości zarazem. Choć w ramach "otwartej komunikacji" dostaję zrozumienie i cierpliwość.

Poza tym odliczam do godziny zero. To już niecały miesiąc... mam dreszcz i gęsią skórkę na samą myśl, zatem jeszcze na te kilkanaście dni cisza. Nie myślę. Jeszcze będzie czas na kolejne łzy.

wtorek, 4 maja 2010

Wiedźma

Mam coś z wiedźmy. Jak większość kobiet pewnie. Wyczuwam, przeczuwam, a to się spełnia.
Kilka postów wstecz pisałam, że rozwód będzie na rocznicę ślubu. Wiedziałam.
Pani w sądowym okienku zapowiadała 2-3 miesiące oczekiwania.
Ja dziś otrzymałam prezent w postaci 1,5 miesiąca i jak w mordę strzelił... to akurat WTEDY.
Miałam tylko cichą nadzieję, że termin będzie chociaż z dzień przed a nie trzy po. Że już nie będę musiała jej mieć. Rocznicy. Nie mieć. Chciałam jej nie mieć. Nie chciałam jej mieć :(

Jak to wszystko znów urasta i wzbiera. Jakie to podłe. Jakie niesprawiedliwe.
Chce mi się wrzeszczeć, łzy lecą mi jak grochy. Znów mnie mdli i nie mogę oddychać. Chce mi się zemdleć. Wszystko mnie znów boli. Serce, ciało, nawet mruganie powiekami.
Nic nie czuję. Czuję się jak kukła.

Teraz znów kilka dni ciężkiej pracy na wyrównanie oddechu, po to, żeby w dniu rozwodu znów go stracić.
A później ma być już tylko lepiej. Mam tego dość.

niedziela, 2 maja 2010

Worek z emocjami

Worek z emocjami się wysypał. Tak go szczelnie zawiązałam ostatnio... tak ukrywałam i co?
I jednak m. zmącił mój spokój.
7 minut spotkania, po 3 zaczęłam płakać. I tak przez kolejne 30.
Nie mogę go widywać w domu. Do niedawna naszym.
Neutralny grunt to jedyne miejsce, jakie powinno być miejscem spotkań. Jeśli już takie muszą zaistnieć.

I już wiem na pewno, że to jest TO awizo, na które czekałam. On też dostał i też nie zdążył odebrać.
Za 2 dni będę wiedzieć.

A teraz balkonowe słońce i książka. Myśli zabic mi trzeba. Jak najprędzej.
I podładować baterie. I do formy wrócić. Jak najprędzej.
I zabrązowić się odrobinę:)
Endorfiny, w jak największej ilości, potrzebne od zaraz!

sobota, 1 maja 2010

Zapachy

13 godzin snu, śniadanie o 14.
Zaszalałam dziś, ale było mi to potrzebne.
Później przyjemności, w końcu czas na jakiś porządny peeling, wklepane milion pachnących kremów i  balsamów i masek. Bosko!
Dzień przebimbałam, choć zaczęłam od sprzątania, żeby mieć z głowy wszystkie obowiązki.
A później się snułam jakoś bez celu. To też mi było potrzebne. Ostatnie tygodnie pracowe były w galopie, plany, cele, realizacje, terminy. Dość. Dość.

A dziś majowy zapach i wszędobylski grill za oknem. Wszyscy grillują, rodzinne zjazdy i spotkania przyjaciół. Nie, nie zazdroszczę. Mi ta weekendowa samotność i cisza dobrze zrobi. Nie kuszę się nawet na mały wyjazd za miasto i wyjście na starówkę.

Ale z zapachem maja zamarzył mi się zapach mężczyzny. Taki do przytulenia zapach. Nic więcej.
Powoli zaczynam zauważać i czuć zapachy inne niż zapach m. To dobry znak.
Te 8 miesięcy bez jego obecności zaczyna być odczuwalne. Nawet jak się czasem słyszymy, czuję jak z każdym dniem naszego niebycia staje mi się coraz bardziej obcy. Nie myślę już jak mu mija dzień i co robi w weekend, czy dużo pracuje i jest zmęczony.
Jutro mam z nim krótkie widzenie, formalności jakieś nas spotykają. Mam nadzieję, że nie zmąci to mojego spokoju. Nie chcę.

Czas na książkę. Mam ich oczekujących cały stos, ze wspominaną na co drugim blogu serią Larssona i Mankielem włącznie;)