niedziela, 4 lipca 2010

Porządki

Trzy razy zaczynałam pisać kolejnego posta.
I zawsze nie mogłam dokończyć. Bo w biegu, bo w pędzie, bo coś, bo ktoś.

Wpadłam w jakąś dziurę, przestrzeń, kosmos. Nie wiem co to.
Ale już dawno w to wpadłam i kiedyś o tym pisałam. Pozwoliło mi to przetrwać najgorszy czas, utrzymać się na powierzchni, kiedy mi się "woda do uszu nalewała". I dobrze.
Ale jestem o krok dalej i mam dość tej kosmicznej przestrzeni. Zaczyna mi przeszkadzać mój pęd, moje nieogarnięcie. Jestem urodzoną pedantką z potrzebą planowania i taki nieład, choć był mi potrzebny, zaczyna mnie teraz męczyć.
Tempo, jakie zawładnęło ostatnio moim życiem jest na dłuższą metę nie do wytrzymania. To jak z takim złym snem, który czasem miewałam - że gdzieś muszę zdążyć i ciągle biegnąc nie mogę dotrzeć do celu. Tak się właśnie mam. Wszystko na ostatnią chwilę, jestem non stop spóźniona, ciągle w jakimś niedoplanie. Jestem potwornie niezorganizowana. Nie do wytrzymania niezorganizowana... STOP!

Dość mówię, czas na porządki.

W 80% jest temu winna praca, więc zaciągam hamulec ręczny i wprowadzam zmiany. Od jutra pracuję tyle ile powinnam i ani deko więcej. Muszę popracować nad dawną formą koncentracji i zacząć sprawniej wykonywać moje zadania, wtedy nie będę miała zaległości. I czas na odpoczynek, nie tylko ciało tego potrzebuje ale i głowa.
W następnej kolejności do uporządkowania finanse. Muszę się bardziej kontrolować. A dalej... dalej emocje. Ale to na osobnego posta, do którego zbieram się również od kilku tygodni.
No i szafa, czas odłożyć o kilka rozmiarów za duże ciuchy na inną półkę i zadbać o lepszą przejrzystość. I po kolei wszystko inne ogarnę. Tym samym siebie też;) Wyjęłam białą kartkę i od rana notuję dziś wszystko, co mi przeszkadza. Będę to zmieniać i odhaczać.
Czas na przywrócenie ładu i postawienie życia na nogach, bo się lekko kiwa.

Poza tym mam się dobrze. Tak jak postanowiłam - to na razie czas dla mnie. Dbam o siebie i tylko o siebie. Robię to, na co mam ochotę i co sprawia mi przyjemność, nawet jeśli ostatnio nierzadko jest to szaleństwo. A jest.

Piszę pamiętnik. Chciałabym, żeby to kiedyś była książka.
Książka dla kobiet na zakręcie. Ale i nie tylko.
Bo albo niechcąco odkryłam i definiuję receptę na wyjście z życiowego dołka, albo stał się jakiś cud. I choć wiem, że jeszcze nie raz zapłaczę, to opanowanie rozwodu uznaję za mój mały sukces.

4 komentarze:

  1. Ciesze sie ze dajesz znac co u Ciebie:) gratuluje sukcesu i jak to sie mowi wracaj do zycia ale w swoim tepie. Pozdrawism serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Opanowanie rozwodu to sukces ogromny więc nie umniejszaj swoich osiągnięć:))Jesteś silna i będziesz silniejsza a łzy czasami potrzebne-ot tak na oczyszczenie atmosfery wewnętrznej:) pozdrawiam i ściskam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mała eM, nie obwiniaj się za to niezorganizowanie, widocznie to jest forma odreagowywania stresu. Wszystko wróci do normy. :) Pocieszam Cię, także z pobudek egoistycznych, nic innego mi nie pozostaje skoro jestem w podobnej sytuacji. :) Trzymaj się i korzystaj z lata! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. :)) Cześć Mały Szaleńcu. Ogarnij się i przyjedź na zimną colkę ;))

    PS A może by zrobić spotkanie na szczycie z Ingusem??

    Całus w czółko:*

    OdpowiedzUsuń