czwartek, 8 kwietnia 2010

38 minut

30 nerwowych minut. Odczytanie aktu notarialnego, dwa podpisy, 4 parafki. Kosmiczna opłata.
I nie ma nic wspólnego. Takie to proste...

Zeszliśmy piętro niżej pod drzwi adowkata. "Jesteś pewny, że mam tam iść?", "tak". Weszłam, on pojechał.

8 minut u adwokata. Pozew w wersji "lajtowej", zminimalizowanej do odbioru w poniedziałek. Później krótki instruktaż gdzie zanieść, ile wpłacić, co mówić w sądzie, żeby zamknąć wszystko jedną rozprawą.
"Mam panią reprezentować w sądzie?", "nie dziękuję", "to powodzenia".

... wyszłam z kamienicy i robiąc scenę na ulicy histerycznie wyłam od Młyńskiej do końca Kościuszki.
Ludzie się zatrzymywali, ja szłam dalej.

Ocierając się o dwie stłuczki pojechałam na Sołacz. Krótki spacer, później spotkanie z jedną z naważniejszych osób w moim życiu, moim "Respiratorem". Ulga na 2 godziny.

Wróciłam do domu.
Wypiłam 2 lampki wina i trochę zmiękłam. Uff

Idę spać, choć mam ochotę jeszcze stanąć na dachu i wrzasnąć na całe miasto, że mi źle...

:-(

4 komentarze:

  1. EM, dobrze, że już dzieje się, co ma się dziać, to już masz za sobą. Przytulam mocno.

    OdpowiedzUsuń
  2. krzycz, a potem w ciszy zaplanuj jeden dzień, za jakiś czas tydzień... powoli...

    powoli...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że w Twoim życiu istnieje taki RESPIRATOR. Nie uciekaj od bólu po prostu przeżyj go, za jakiś czas będzie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. krzyczę i planuję. Trochę dziś jeszcze moczę oczy. Muszę. Robię to wręcz na zawołanie..

    A bez moich "Respiratorów" już bym dawno zwariowała.

    OdpowiedzUsuń